Patagonia

1 dzień (16 stycznia 2016 r)  - przelot do Mediolanu
Przez ostatnie miesiące wiele wieczorów czytania, wyszukiwania w Internecie i planowania całej wyprawy. I  wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień. Mając w świadomości,  iż dolot tanimi liniami w dniu wylotu z Mediolanu może zniweczyć całą podróż, decydujemy się na rozpoczęcie całej wyprawy od dwudniowego zwiedzania stolicy mody. Nasze obawy okazały się uzasadnione. Pogoda w ostatnich dniach nas nie rozpieszczała. Jak nie mgły, to mocne opady śniegu. Na szczęście, w dniu wylotu do Mediolanu, nic z tych rzeczy nam nie przeszkodziło w planowym dotarciu. Lot Wizzarem z Poznania wylądował w Bergamo przed czasem.  Niecała godzina jazdy autobusem do centrum, dwie przesiadki metrem i o 23.00 meldujemy się w naszym hotelu - Arcimboldo. Hotel zakupiony z promocji na stronie Orbitz .com, był tańszy niż wcześniej zamówiony hostel.


Hotel Arcimboldo

Widok z ostatniego piętra naszego hotelu

2 dzień (17 stycznia) - Mediolan
 Dzisiejszy dzień upłynął na zwiedzaniu miastaMetrem dojeżdżamy do stacji Cadorna, skąd udajemy się pod kościół Santa Maria Delle Grazie. 


 Kościół Santa Maria Delle Grazie

Następnie  Park Sempione i Zamek Sforzesco. W parku  napotykamy wielu mieszkańców odpoczywających na ławkach i spacerujących  licznymi alejkami.  

Arco della Pace - brama miasta Mediolan

Park Sempione
 
Zamek Sforzesco

Zamek Sforzesco od strony Placu Castello


Dalej, idąc  ulicą Brera, odwiedzamy Pinaconeta Brera i kierujemy się w okolicę Katedry Duomo. Docieramy tam przechodząc przez Galerię Vittorio Emanuele II. 

Teatr La Scala

Galeria Vittorio Emanuele II

Plac Duomo

Katedra Duomo

Okolice Placu Duomo


Na koniec dzielnice mody z dwiema równoległymi ulicami ( Via Monte Napoleone i Via Della Spiga ) wypełnionymi ekskluzywnymi markami.    W niedzielę wszędzie przewija się wielu turystów, najwięcej jest na Placu Duomo.  Pogoda dopisywała nam przez cały dzień , słońce i plus 8 stopni. Większość głównych atrakcji jest blisko siebie, więc jak ktoś lubi włóczyć się po uliczkach to nie musi korzystać z komunikacji miejskiej. 


3 dzień (18 stycznia) – w oczekiwaniu na lot do Sao Paulo
Po obfitym śniadaniu opuszczamy hotel zabierając ze sobą cały bagaż. Mamy czas do 15.00, który wykorzystujemy na dalsze zwiedzanie Mediolanu. Tą samą linią metra dojeżdżamy nieco dalej, bo do stacji Porta Genova. Stąd jest bardzo blisko do Navigli, najbardziej klimatycznej dzielnicy Mediolanu. Poprzecinana kanałami, usiana w liczne knajpki, kawiarnie i restauracje zawsze przyciąga mnóstwo turystów. Mieści się tu również dużo antykwariatów i galerii, dlatego jest to również miejsce spotkań wielu artystów. 

Poprzecinana kanałami dzielnica Navigli

Navigli

Navigli

Następnie wolnym spacerem idziemy do odwiedzonego wczoraj Parku Sempione. Po drodze zaglądamy jeszcze do Bazyliki San Lorenzo Maggiore i Bazyliki Św. Ambrożego. 

Plac przed Bazyliką San Lorenzo Maggiore

Bazylika Świętego Ambrożego

Pogoda sprzyja, odpoczywamy na ławkach wygrzewając się w słońcu, obserwujemy mediolańczyków. Z Placu Duomo do dworca centralnego, skąd odjeżdżają autobusy na lotnisko są tylko 3 kilometry. Pokonujemy je niespiesznie mając odpowiedni zapas czasu. O 15.35 opuszczamy centrum Mediolanu. Przewoźników na lotnisko jest kilku, my wybieramy linię Terravision płacąc 8 euro. Bilety kupowaliśmy wcześniej przez Internet, ale konkurencja jest tak duża, że nie ma żadnego problemu z nabyciem przed samym wyjazdem. Stojąc przodem do dworca  z lewej strony są autokary do Melpansy, natomiast z prawej do Bergamo. W niecałą godzinę dojeżdżamy do lotniska,  na Terminal 1(najpierw jest Terminal2). Teraz czekała nas chwila stresu związana z odprawą. A to dlatego, że kupując bilety z błędu taryfowego wszystko może się zdarzyć. Czytałem o przypadku, kiedy ktoś przed samą odprawą musiał dopłacać do podróży. Na szczęście była to naprawdę wyjątkowa sytuacja. Bez problemu odbieramy nasze bilety, na razie do Buenos Aires. Na ostatni odcinek będziemy musieli się odprawić w stolicy Argentyny. Punktualnie o  22 .20 rozpoczynamy nasz  najdłuższy lot  do Sao Paulo na pokładzie  dremlainerea 787, chilijskiej linii Lan, niecałe 12,5 godziny.

Dremlainer 787 linii LAN

Wyświetlacz w samolocie z trasą lotu


4 dzień (19 stycznia) – Buenos Aires
W samolocie cofamy zegarki trzy godziny do tyłu. Lot do Sao Paulo upłynął spokojnie. Dostaliśmy dwa posiłki, na początku była kolacja na ciepło, dwie godziny przed lądowaniem jakieś gorące kanapki. To był nasz drugi tak długi lot. Według nas, ten wcześniejszy, Iberią do Rio De Janeiro, miał lepszą obsługę oraz zdecydowanie nowszą i bogatszą  ofertę rozrywki multimedialnej. Na pokładzie poznajemy rodaków, którzy skorzystali z tej samej puli tanich biletów. Było nas w sumie jedenaścioro. Większość to forumowicze z portalu Fly4free. Wymieniamy się swoimi nickami, no i zaczęła się dyskusja, oczywiście o podróżach. Przed szóstą rano lądujemy w Sao Paulo na lotnisku Guarulhos.

Na lotnisku Guarulhos w Sao Paulo przeważają samoloty rodzimej linii Tam

Mamy 6 godzin do następnego lotu. Wolny czas wykorzystujemy na drzemkę i kontakt przez Internet z bliskimi. Wi-fi na tym lotnisku jest darmowe, ale tylko przez 1 godzinę. Z półgodzinnym opóźnieniem, tym razem brazylijską linią Tam , wylatujemy do Buenos Aires. Po czternastej lądujemy na lotnisku Jorge Newbery położonym kilka kilometrów od centrum miasta. 


Pod nami Buenos Aires

Mając sporo czasu do ostatniego odcinka lotu, postanawiamy udać się do centrum. Wymieniamy parę dolarów na peso, zdajemy bagaże do przechowalni i idziemy na przystanek komunikacji miejskiej ( tuż przed terminalem). Do centrum, dworca Retiro,  dojeżdżają dwa autobusy : 33 i 45. Wybieramy numer 33, aby dojechać trochę dalej, a mianowicie do portowej  dzielnic La Boca. Problemem jest jednak zakup biletu, bo takowych nie ma. Wszyscy mieszkańcy posiadają karty, które przy kierowcy trzeba odbić. Nie chcąc tracić czasu na ich szukanie, prosimy kogoś żeby w zamian za gotówkę odbił za nas swoją kartę. Od razu trafiamy na uprzejmego młodzieńca, który nawet nie chciał przyjąć pieniędzy za użyczenie swojej karty. Dla informacji dodam, że skasowało 3,75 ARS za osobę. Alternatywny sposób dotarcia do centrum to lotniskowy Air Bus. Bilet do kupienia u kierowcy w cenie 30 ARS. Do La Boca dojeżdżamy w niecałą godzinę. Od razu natrafiamy na uliczkę Caminito,  będącą turystyczną wizytówką całej dzielnicy. 


Caminito

Ponieważ dawniej często dochodziło tu do powodzi,  domy były budowane z blachy falistej i mocowane na palach. Ich kolorowa barwa, to efekt malowania farbami pozostałymi z odświeżania statków.

Av Gregorio Araoz de Lamadrid w La Boca

Idąc w kierunku centrum mijamy stadion piłkarski drużyny Boca Juniors, w której przez dwa lata grał Diego Maradona. Sama drużyna jest powodem dumy dla mieszkańców,  a jej kolor  żółty i granatowy stały się również kolorami całej dzielnicy. 


Dom pomalowany w barwy klubu piłkarskiego Boca Juniors


Stadion, na którym Diego Maradona grał przez dwa sezony


W drodze do centrum mijamy takie malowidła


Po 4 kilometrach marszu docieramy do Puerto Madero, sięgającej aż do rzeki La Plata. Warto przespacerować się wzdłuż kanału uliczką Juana Manuela Gorriti.  Widać z niej całą nowoczesną dzielnicę z wieloma drapaczami chmur. 


Dzielnica Puerto Madero


Zacumowana jest tu fregata ARA Presdente  Sarmiento , w której mieści się teraz muzeum. Wzrok przykuwa   nowoczesny most Puente de la Mujer przeznaczony tylko dla pieszych. Po drodze mijamy wiele knajpek i kawiarni. Generalnie fajne miejsce na spacery i odpoczynek.
    
ARA Presdente Sarmiento

Puente de la Mujer


Nieopodal mieści się Plaza de Mayo z różowym prezydenckim domem – Casa Rosada. Ten kolor został nadany na pamiątkę doprowadzenia do pokoju za czasów panowania Domingo Sarmiento. 

Casa Rosada

Odwiedzamy jeszcze najszerszą aleję świata, Avenidę 9 de Julio z wielkim El Obelisco pośrodku. Żeby przejść na drugą stronę trzy razy zatrzymują nas światła. 


Avenida 9 de Julio

El Obelisco pośrodku Av 9 de Julio

Na koniec pobytu w centrum wymieniamy walutę na „niebieskim” rynku, na Av. Florida. Jest tam pełno naganiaczy. Pieniądze wymieniliśmy w dwóch różnych miejscach, uzyskując zadowalający przelicznik. Cała transakcja przebiega w pomieszczeniu i wydaje się bezpieczna patrząc na skalę tego procederu. Na lotnisko docieramy koło 22.00 autobusem numer 33, sprzed dworca Retiro. To jedyne miejsce gdzie trzeba uważać. Kręci się tam wielu podejrzanych typków. Odbieramy bagaże (35-40 ARS za sztukę) i udajemy się w zaciszne miejsce, gdzie będziemy mogli przeczekać do następnego lotu.



5 dzień (20 stycznia ) - wreszcie Ushuaia
Bilet na ostatni odcinek wydrukowaliśmy z automatu. Oprócz skanowania paszportu przez maszynę trzeba znać jeszcze numer rezerwacji. Podróżując z bagażem podręcznym mamy ten komfort, że nie musimy czekać w kolejce, aby nadać go do luku. O 4.40 rozpoczęliśmy ostatni etap naszej podróży samolotem. To druga nieprzespana nocka, dlatego z czterogodzinnego lotu niewiele pamiętamy. Budzi nas dopiero obsługa roznosząca coś do picia i zestaw słodkości. To najsłabszy posiłek, poprzednio na krótszym odcinku były smaczne kanapki. Wreszcie przed dziewiątą meldujemy się w Ushuaii.


Port lotniczy Ushuaia


Takie widoki zobaczyliśmy po opuszczeniu lotniska

Wita nas zachmurzone niebo, ale o dziwo jest bezwietrznie i dosyć ciepło.  Bierzemy mapę z lotniska i ruszamy na pieszo do miasta, jakieś 5 km. Pokój mieliśmy zamówiony wcześniej, kwaterę prywatną przez portal airbnb (https://www.airbnb.pl/rooms/4764934 ) . Jest mały, ale bardzo przytulny.


Nasza kwatera z airbnb

Po drodze mijamy domy przed którymi jest mnóstwo łubinu

Za trzy noclegi płacimy 590 zł (za dwie osoby).  Pierwszy raz spotykamy się z serwowaniem śniadań w kwaterach prywatnych. Dla porównania mogę powiedzieć, że w tym samym okresie najtańsze hostele oferowały noclegi od 300 złotych w górę. Wykorzystując dobrą pogodę nie decydujemy się odespać podróży, tylko postanawiamy zobaczyć, czy da radę wykupić rejs po kanale Beagla. Najpierw jednak udajemy się do miasta.


Centrum mieści się blisko kanału Beagla, pozostała część miasta położona jest na wzniesieniu

Do ścisłego centrum mamy 1,5 km. Większość sklepów i knajpek jest skupiona wzdłuż długiej ulicy San Martin. Na jej jednym końcu (numer coś koło 1500) znajduje się supermarket, w którym można spotkać wielu turystów. 


Ulica San Martin jeszcze w świątecznej scenerii

Po pierwszych zakupach możemy powiedzieć, że jest bardzo drogo. Byliśmy jednak przygotowani na takie ceny. Równoległą ulicą Av. Maipu dochodzimy do sporej informacji turystycznej. Mając przy sobie paszport można przystawić sobie pamiątkową pieczątkę z Ushuaii. Cieszą się one dużą popularnością, są aż cztery wzory do wyboru. Uzyskujemy informację co do rejsu, i po krótkim rozeznaniu decydujemy się na firmę turystyczną Canoero. Bilety nabywamy po drugiej stronie ulicy, na nabrzeżu. (http://catamaranescanoero.com.ar/eng/principal.htm ). 


Budki, w których można nabyć bilety na wycieczki po kanale Beagla


Miejsce na nabrzeżu przy którym obowiązkowo trzeba zrobić sobie zdjęcie

Wybieramy najtańszą opcję na 2,5 godzinny rejs, która i tak jest dla nas zabójcza, 750 ARS od osoby. Płyniemy na trzy wyspy oblegane przez ptaki ( kormoran niebieskooki, albatros czarnobrewy, mewy) i lwy morskie (uchatki patagońskie). Za możliwość oglądania pingwinów trzeba było zapłacić dodatkowo 300 ARS i wycieczka trwała o 2 godziny dłużej. Jeżeli chodzi o sam rejs to zrobił na nas pozytywne wrażenie. Mieliśmy również możliwość pospacerowania na jednej z wysp.


Kolonia kormorana niebieskookiego


Uchatki patagońskie  

Spacer po wyspie Karelo

Latarnia Les Eclaireurs


6 dzień ( 21 stycznia ) – Glaciar Martial
Trudy całej podróży sprawiły, iż spaliśmy prawie 12 godzin. Po śniadaniu przygotowanym przez właścicieli domku, udaliśmy się w położone nieopodal miasta góry. Naszym celem było wejście w pobliże  lodowca  Martial , a konkretnie pod szczyt Cerro Martial (niecałe 1300 m npm). Czoło samego lodowca znajduje się około 1000 m npm. Pierwsze 4 kilometry wiodą wzdłuż drogi asfaltowej. Jeżdżą nią głównie busy i taksówki z turystami. Większość tego odcinka można pokonać po ścieżkach leśnych, tym samym skracając sobie nieco dystans.


Początek trasy wzdłuż drogi asfaltowej


Wystarczyło odbić trochę w bok i iść ścieżkami leśnymi i łąkami

Skały porośnięte sukulentami

Asfalt kończy się tuż pod wyciągiem narciarskim. Mieści się tam fajny kompleks domków do wynajęcia, Cumbers del Martail oraz herbaciarnia, wyposażona we wszelkie akcesoria do picia i parzenia herbaty. Jest również cafe - bar Refugio de Montana, gdzie zatrzymujemy się na krótki odpoczynek.


Refugio de Montana

Z tego miejsca już rozpościera się fajna panorama na całą Ushuaię. Dalej droga prowadzi kawałek wzdłuż trasy narciarskiej. Po niecałych pięciu kilometrach dochodzimy do końca szlaku. Jest to wysokość 825 m npm, można stąd podziwiać niezłe widoki. 


Koryto , którym kiedyś schodził Glaciar Martial

Po lewej stronie widać ścieżkę z ostatnim podejściem

Panorama na Ushuaię z wysokości 825 m npm

Wędrówka na sam szczyt jest możliwa tylko z przewodnikiem i w specjalistycznym sprzęcie, bowiem leży tam już śnieg. W powrotnej drodze odbijamy trochę w bok na punkt widokowy De La Ciudad. Jest z niego lepszy widok na Kanał Beagla, którego całkowita długość to aż 370 kilometrów.


Widok ze szlaku w drodze na Mirador De La Ciudad

Nie była to jakaś wymagająca wycieczka , chociaż wejście oznaczono jako poziom trudny. Tym bardziej, że z 16 km połowę można pokonać jakimś środkiem lokomocji. Prosto z gór zeszliśmy na dalsze zwiedzanie centrum i części nabrzeżnej miasta. 


Część portowa miasta

Również takie wycieczkowce cumowały w Ushuaii

Sama główna ulica Av San Martin ma aż 1,5 km długości. Dlatego doliczając spacer po mieście pokonaliśmy dzisiaj 23 kilometry. Chociaż wcześniej zapowiadano opady deszczu to pogoda dopisała. Było pochmurnie, ale nie padało i w miarę ciepło – 15 stopni na plusie.



7 dzień ( 22 stycznia ) – Park Narodowy Tierra del Fuego
Dzisiejszym celem było zdobycie szczytu Guanaco w Narodowym Parku Tierra del Fuego (Tierra del Fuego z hiszpańskiego oznacza Ziemię Ognistą ). Wejście do Parku jest 10 km od Ushuaii, natomiast sam  szlak na szczyt rozpoczyna się kolejne 10 km dalej. Można dostać się tam turystycznym busem odjeżdżającym  z Av. Maipu, tuż na wprost szkoły. Kursują co godzinę od 8 rano ( ostatni powrotny o 19.00 ), bilet kosztuje 300 ARS w obie strony.  Postanowiliśmy dotrzeć tam na stopa. Początkowo mieliśmy duże wątpliwości, bo mijały nas tylko busy i autokary pełne turystów. Dopiero po 40 minutach zabiera nas miejscowy budowlaniec i zawozi pod samą bramę parku, mimo iż swoją budowę miał dużo wcześniej . Wejście kosztuje 170 ARS. Wraz z biletem dostajemy mapę z opisem polecanych tras  trekkingowych. Do Lago Roca , gdzie zaczyna się interesujący nas szlak dojeżdżamy z argentyńską rodziną. Łapanie okazji na szutrowych drogach Ziemi Ognistej nie należy do przyjemnych, ponieważ po przejechaniu auta przez kilkanaście sekund widać tylko tumany kurzu.


Szutrowe drogi Ziemi Ognistej

Lago Roca

Początkowo idzie się wzdłuż jeziora Roca, później szlak odbija w górę informując, iż na szczyt jest 4 godziny podejścia i jest to trudna droga . Zobaczymy. Na szczycie  (973 m npm) jesteśmy po 3 godzinach i stwierdzamy, że jest sporo stromych podejść, trochę błota i dużo korzeni.


Najpierw droga z korzeniami w lesie bukowym

Przedzieranie się między konarami

Choroba drzew powstała przez działanie pasożytniczego grzyba Cyttaria darwinii. Jego owoce zwane chlebem Indian są jadalne

Porosty na drzewach

Trochę terenu podmokłego

Naprawdę trzeba mieć dobrą kondycję. Niewielu piechurów decyduje się na tę wędrówkę, ponieważ na całej trasie było zaledwie 20 turystów. Wysiłek został wynagrodzony przepięknymi widokami.


W oddali szczyt Guanako

Ostatnie podejście było naprawdę strome

Tuż pod szczytem leżało trochę śniegu

Trud wysiłku został nagrodzony przepięknymi widokami

W oddali co rusz wyłaniają się jeziora o różnych barwach

 Kanał Beagle i Ushuaia

Resztki śniegu na wierzchołkach gór

Pogoda zmienna, sporo słońca z chmurami, a nawet mieliśmy niewielkie opady śniegu. Nazwa szczytu do czegoś zobowiązuje, bowiem w drodze powrotnej przez pewien okres towarzyszyło nam małe stado miejscowych lam - gwanako andyjskie. 


Gwanako andyjskie

Gwanako andyjskie

Zanim złapaliśmy stopa do Ushuaii przeszliśmy w kurzu ponad 2 km. Dzień był bardzo intensywny i pełen wrażeń, pokonaliśmy bowiem w sumie 31 km. Było warto.



8 dzień ( 23 stycznia ) – Chile – Punta Arenas
Dzisiejszy dzień był dla nas odpoczynkiem od chodzenia, bowiem spędziliśmy 12 godzin w autobusie. Naszym celem było przedostanie się do leżącego o 652 km od Ushuaii , Punta Arenas. 


Ushuaia o poranku

Autobusy dalekobieżne odjeżdżają z tego samego miejsca co turystyczne busy, czyli z placu przy Av. Maipu na wprost szkoły. Odjazd o 8.00 rano. Bilety mieliśmy kupione wcześniej przez Internet (55 USD), ale było kilka wolnych miejsc, więc pewnie nie byłoby problemów z kupnem przed samym wyjazdem (900 ARS). Autobus dosyć wygodny, ale bez dodatków typu wifi, tv. Przed 13.00 przekroczyliśmy granicę z Chile, w San Sebastian. 


Autobus firmy Bus-Sur

Ten pomarańczowy dach w oddali to przejście graniczne w San Sebastian (Chile)

Musieliśmy wypełnić deklaracje ( czy nie przewozimy produktów spożywczych ) i wysiąść z całym dobytkiem. Bagaż był prześwietlany i obwąchiwał  nas czarny piesek. Generalnie nie można przewozić żywności , tylko słodycze , suche pieczywo, napoje, oprócz mlecznych. Po przekroczeniu granicy zaczęła się droga szutrowa przez dobre 100 km.


Tuż za przejściem robimy postój w barze

Chile przywitało nas drogą szutrową

Trochę nas wytrzęsło i było dosyć głośno. Złapała nas również taka nawałnica , że będąc wówczas gdzieś na szlaku to chyba żaden Gore - Tex by nam nie pomógł. Krajobraz bardzo monotonny, obszar półpustynny o charakterze stepowym, fermy z owcami, dużo gwanako chodzących samopas i droga prosta bez końca.


Od czasu do czasu pojawiały się jakieś zabudowania

Po deszczu przynajmniej się nie kurzyło

150 km przed Punta Arenas jest przeprawa promowa przez Cieśninę Magellana ( w Bahia Azul ). Jest to  chyba najwęższe miejsce, około czterech kilometrów. Po 20 minutach meldujemy się po drugiej stronie cieśniny w Punta Delgada.


Prom na trasie Bahia Azul - Punta Delgada

Cieśnina Magellana

Przeprawa promem przez Cieśninę Magellana

Przed 20.00 dojeżdżamy do Punta Arenas. I tu dobra rada, przy dworcu są dwa kantory,  jak ktoś chce wymienić pieniądze to trzeba szybko się zdecydować, bo o 20.00 zamykają, mimo iż są chętni. Nasz hostel Aventura Austarl leży niedaleko dworca, więc idziemy się najpierw zameldować. Okazało się, iż para z Polski jadąca z nami autokarem również ma nocleg w tym hostelu. Po zrobieniu zakupów ( markety otwarte do 21.00 ) jemy wspólnie kolację wymieniając się przy lampce wina wrażeniami z podróży.



9 dzień ( 24 stycznia ) – Punta Arenas – Puerto Natales
Dzisiejszy dzień zaczęliśmy od zwiedzania Punta Arenas. Jest to największe miasto chilijskiej Patagonii, będące zarazem stolicą regionu Magallanes i Antarktyki Chilijskiej. Miasto utrzymuje się głównie z turystyki, stanowi główną bazę wypadową dla ekspedycji antarktycznych.


Uliczka z hostelem w Punta Arenas - Aventura Austarl (niebiesko-żółty baner)

Ten szklany budynek to Hotel Dreams del Estrecho - Punta Arenas

Widok z nabrzeża przy Ruta 9 - Punta Arenas

Pomnik szkunera Ancud wraz z jego załogą

Zwróciliśmy uwagę na znaki kierujące na wzgórze w wypadku wystąpienia tsunami. Chile jest bowiem jednym z najbardziej sejsmicznych krajów świata. Widać , że to zagrożenie jest tutaj traktowane bardzo poważnie. 

Punta Arenas

Puerto Natales

Mimo niedzieli, udało się nam kupić wycieczki zaplanowane na dalsze dni. Biura turystyczne są otwarte dzisiaj do godziny 14.00. Wykupiliśmy rejs na wyspę pingwinów Isla Madalena ( 35 tys CLP ) i całodniową wycieczkę na lodowiec Perito Moreno ( 55 tys CLP). Co ważne , sprawdzona firma Comapa ma swój punkt również na dworcu autobusowym (http://www.comapa.com/inicio). Po rozmowie z dwójką Polaków wiemy, że nie dostali biletów na pingwiny w dniu wycieczki. Mieli również problem ze znalezieniem noclegu w ciemno. Nie ma się co dziwić, w końcu jest to środek sezonu. My jesteśmy już teraz spokojni, mając bilety wiemy, że jedynie pogoda może nam jeszcze pokrzyżować plany. W Comapie w przypadku anulowania rejsu (co się zdarza) jest zwrot całej wpłaconej gotówki. W niedzielę nie ma również problemów z zakupem żywności. Większe markety są pootwierane.
O 12.30 wyjeżdżamy do leżącego 250 km dalej Puerto Natales.


Dworzec autobusowy w Punta Arenas

Podróż trwa 3 godziny, bilet kosztuje 11 tys CLP w obie strony. Jeżeli kupujemy w jednym kierunku to płacimy 6 tys CLP. Firma przewozowa już nam znana: Bus - Sur. Puerto Natales to już typowo turystyczna miejscowość . Jest to " brama" do Narodowego Parku Torres del Paine. Mnóstwo turystów z całego świata . Pełno hosteli, większość biur turystycznych, sklepów i kantorów pootwieranych po południu (w niedzielę). Kurs CLP minimalnie słabszy niż w Punta Arenas. 


Na dworcu w Puerto Natales, każde okienko to inne biuro turystyczne oferujące dojazd do Parku Torres del Paine

Hotel Indigo Patagonia - Puerto Natales

Na nabrzeżu przy Av. Pedro Montt  - Puerto Natales

Puerto Natales

Tutaj dopiero czujemy się jak na końcu świata. Wszystkie budynki wyglądają jakby były zrobione z tego co akurat było pod ręką: blacha, deski, płyty osb, dykty. Do tego tak mocno wieje, że mamy wrażenie, iż nasz Hostel Vaiora zaraz odleci. Większość hosteli w całej Patagonii oferuje noclegi wraz ze śniadaniem. Serwowane jest od wczesnych godzin rannych, żeby można było zdążyć na poranne autobusy i wycieczki.


Hostel Vaiora

Uliczka w Puerto Natales

Dzisiaj robimy jeszcze zapasy żywności na dwa dni. Jutro wybieramy się do Torres del Paine na dwudniowy trekking .  



10 dzień ( 25 stycznia ) – Torres del Paine
Jakoś przeżyliśmy noc, chociaż strasznie wiało i było zimno. Spaliśmy pod trzema warstwami kocy i narzut. W pokojach zazwyczaj jest ogrzewanie gazowe lub na prąd, ale dla bezpieczeństwa wyłączyliśmy na noc. O 6.15 pobudka i szybkie śniadanie . Do dworca mamy jakieś 10 minut pieszo, ale lepiej być wcześniej. Mijamy kolejnych turystów z plecakami, którzy podążają w tym samym kierunku. Wszystkie autobusy przeróżnych firm odjeżdżają pierwszym kursem o 7.30. Podobnie jak wczoraj kupując bilety w obie strony kosztują tysiąc peso mniej, czyli 15 tys.  Koło 9.30 dojeżdżamy do bram parku, jest tutaj również pierwszy przystanek -   Laguna Armaga. 

Przystanek Laguna Armaga

Po prawej w oddali wejście do parku - Laguna Armaga

Wszyscy wysiadają z autokaru, aby nabyć wejściówkę do parku. Wypełnia się krótki formularz , płaci 18 tys CLP i ogląda filmik dotyczący zasad obowiązujących w parku. Jak ktoś ma namiot, opłaca camping. Dostajemy również mapę całego parku.  Po tych formalnościach można ruszać dalej. Jeżeli ktoś decydował sie na kilkudniowy trekking wsiada w ten sam autobus i jedzie na następny przystanek. My zostajemy tutaj. Krótkie rozeznanie na mapie i udajemy sie do naszego schroniska - Refugio Chileno. Pierwsze 8 km można podjechać busem (płatnym). My idziemy pieszo. 

Dojście do hotelu Las Torres prowadzi drogą szutrową

Obiekty Hotelu Las Torres

Po dojściu do hotelu Las Torres zaczyna się dosyć długie podejście. Mijamy wielu turystów podążających w obu kierunkach. Wieże Torres są bowiem ostatnim etapem pełnego trekkingu w parku. 

Za nami takie widoki

Trasa do schroniska

Trasa do schroniska

Ostatnia prosta do schroniska, leży tuż przy strumieniu

Po 5 km meldujemy się w schronisku Refugio Chileno. Dostajemy swoją komnatę ośmioosobową. Nasze łóżka są pod sufitem, jakieś 3,5 metra nad ziemią. Jest wygodnie, mamy poduszki i śpiwory. Noclegi w schroniskach trzeba rezerwować dużo wcześniej. Jest to dosyć droga przyjemność, bowiem te dwa łóżka na jedną noc kosztowały nas 130 USD.

Schronisko Refugio Schileno

Nad recepcją flaga regionu Magallanes

Nasz pokój ośmioosobowy, u góry po lewej moje łóżko

Uszczuplamy nasze zapasy żywności i po 14.00 udajemy się na szlak. Naszym celem jest punkt widokowy Las Torres, na trzy skalne wieże . Trasa w miarę łatwa, nie licząc ostatniego kilometrowego podejścia . W sumie w jedną stronę Endomondo naliczyło 5 km.

Witamy w Torres del Paine

Na trasie do punktu widokowego Las Torres

Pogoda nam dopisuje

Tuż przed ostatnim, kamienistym  podejściem

Pogoda, jak na Patagonię, przyzwoita i co najważniejsze ujrzeliśmy wszystkie trzy szczyty, co nie zawsze się zdarza. Widok jest naprawdę hipnotyzujący. Trzeba to zobaczyć samemu, zdjęcia nie są w stanie tego oddać. Spędziliśmy tam ponad godzinę podziwiając to cudo natury. Najwyższa wieża ma 2500 m npm , a sam punkt widokowy leży niecałe 900 m npm. 

Torres del Paine - masyw należący do grupy górskiej Cordillera del Paine

Torres del Paine

Zbiornik wodny u podnóża wież


I jeszcze raz Torres del Paine

W sumie przeszliśmy dzisiaj po patagońskich drogach i szlakach 24 kilometry. Wieczór jest również bardzo ciekawy. Przed schronisko schodzą się wszyscy biwakowicze, przyrządzają sobie na przenośnych kuchenkach coś do zjedzenia. Jest tu mieszanka wielu narodowości, co nie przeszkadza w wymianie swoich wrażeń z podróży. 

Namioty rozbite tuż przy schronisku

Żywność do schroniska dostarczana jest konno

Na koniec parę informacji praktycznych. Na terenie parku nie ma sygnału telefonu komórkowego, a internet w schronisku jest płatny. W pokojach nie ma też gniazdek, ponieważ całą energię uzyskują z baterii słonecznych i małych wiatrownic. Bardzo przydatny okazał się power bank umożliwiający naładowanie telefonu komórkowego.



11 dzień ( 26 stycznia ) – z Torres del Paine do Puerto Natales

Noc upłynęła nadspodziewanie spokojnie. Wczorajsze zmęczenie zrobiło swoje i spaliśmy bardzo dobrze. 
Trochę informacji praktycznych co do samego schroniska. 
Jeżeli ktoś ma większe bagaże to warto mieć ze sobą jakąś małą kłódkę. W holu są szafki na plecaki. Mniejsze można położyć na łóżku, ale generalnie proszono nas, żeby nie zostawiać bagażu w pokojach, tylko właśnie w tych szafkach. Mając swoją żywność nie można jeść w pokojach, tylko na zewnątrz lub w barze, dopiero po śniadaniu serwowanym za opłatą dla turystów. Posiłki można wykupić oddzielnie na miejscu, nie trzeba ich wcześniej zamawiać wraz z noclegiem. Nie ma problemów z ciepłą wodą. Generalnie wszędzie bardzo czysto. Do godziny 9.30 rano trzeba opuścić schronisko. Tak więc, po śniadaniu, przed dziesiątą wyruszyliśmy w drogę powrotną. Przed nami 13 kilometrów do przystanku autobusowego - Laguna Amarga. Mając duży zapas czasowy pokonujemy tą odległość wolnym spacerem.  Podziwiamy widoki i robimy sobie częste postoje.

W powrotnej drodze napotykamy sporą, zorganizowaną grupkę młodzieży

Pogoda  również sprzyjała

Co jakiś czas dłuższy przystanek na podziwianie takich widoków

 Na ten mostek mogą wejść tylko dwie osoby równocześnie

Hotel Las Torres

Jest znacznie cieplej niż wczoraj, w granicach 16 stopni w cieniu. Mimo to nad wieżami Torres cały czas kłębią się chmury.

Wieże Torres w oddali

Widok na Torres del Paine spod przystanku Laguna Armaga

Różne źródła podają różne informacje co do wysokości trzech wież Torres

O 14.30 odjeżdża pierwszy autokar do Puerto Natales. Można wyjechać jeszcze później, bo o 19.45. 

Turyści oczekujący na autobus do Puerto Natales

Gąska z młodymi

50 km przed miastem, tuż przy przejściu granicznym z Argentyną, kierowca robi postój na kawę. Mamy również możliwość kupienia pamiątek. 

Postój na kawę w drodze powrotnej

W Puerto Natales jesteśmy przed siedemnastą. Uzupełniamy zapasy żywności i udajemy się do znanego nam już Hostelu Vaiora. Wolny czas wykorzystujemy na spacer po miasteczku. Naszą uwagę przykuwają wszechobecne, bezpańskie psy. Jest ich naprawdę sporo, ale na szczęście nie stanowią jakiegoś zagrożenia dla ludzi. Jeżeli kogoś interesują jakieś pamiątki, to więcej jest sklepów ze sprzętem trekkingowym niż typowych suwenirów. 

Puerto Natales wita

Można się obkupić we wszelki niezbędny do wędrówek sprzęt sportowy

Tutaj można zaopatrzyć się w miejscowe rękodzieło


Kładziemy się dosyć szybko spać. Jutro musimy wstać przed szóstą, ponieważ  mamy w planach całodniową wycieczkę na lodowiec Perito Moreno.



12 dzień ( 27 stycznia ) – Lodowiec Perito Moreno - Argentyna
O 6.25 podjeżdża pod nasz hostel jeep i podwozi na zbiórkę wycieczki na lodowiec. Jedziemy busem, po drodze zabierając jeszcze turystów z różnych hosteli. Jest nas w sumie 15 osób ( komplet ). Przed nami niecałe 400 km w jedną stronę. Po 15 minutach jazdy strzela nam opona. Na szczęście na prostym odcinku. Kierowca szybko uporał się z problemem i ruszamy dalej. 

Wczesny poranek

Szybka wymiana koła w busie

Dojeżdżamy do chilijskiej kontroli granicznej w Cerro Castillo.  Po paru kilometrach szutrowej drogi kontrola argentyńska w Paso Rio Guilielmo. Wszystkie formalności trwają 1,5 godziny.

Przejście graniczne Cerro Castillo - wjazd do Argentyny z Chile

Miejscowi zaganiają owce na pastwiska

Jakiś kawałek za granicą argentyńską wjeżdżamy na słynną drogę - RUTA 40.  Liczy ona prawie 5 200 km i ciągnie się przez całą Argentynę wzdłuż Andów, od Rio Gallegos na południu do granicy z Boliwią w mieście La Quiaca na północy.  Dzisiaj zamiast gwanako często widzimy strusie nandu, zamieszkujące tutejsze bezkresne stepy. To dla nas trochę egzotyczny obrazek. O 12.30 dojeżdżamy do większej miejscowości El Calafate, stąd mamy jeszcze 80 km pod sam lodowiec. Głównym zajęciem tutejszych mieszkańców jest obsługa ruchu turystycznego. Jest tu dużo cieplej, ludzie chodzą poubierani na krótko, mnóstwo zieleni i kwiatów. W końcu oddaliliśmy się od Ushuaii o 1200 km. Wreszcie koło czternastej docieramy do Narodowego Parku Los Glaciares. Bilet wstępu kosztuje 260 ARS.

Pierwszy punkt widokowy w Parku Los Glaciares

Perito Moreno to trzeci lodowiec świata, który mimo globalnego ocieplenia nie kurczy się, a rośnie. Dzieje się tak, ponieważ jest systematycznie zasilany przez opady śniegu w górach. Zwiększając swoje rozmiary zamyka zatokę jeziora argentyńskiego podnosząc poziom wody w jego odnodze Brazi Rico. Z upływem czasu zapora lodowa pęka, wyrównując ciśnienie pomiędzy odnogą a jeziorem argentyńskim. Cały ten proces powtarza się od nowa.
Na początek decydujemy się na rejs łodzią wzdłuż ściany lodowca. Ma ona w sumie kilka kilometrów długości i około 70 m wysokości nad powierzchnią wody. Reszta 150 -170 metrów znajduje się pod taflą  jeziora. Taka przyjemność kosztuje dodatkowe 250 ARS. Ale warto. Widoki i wrażenia są niesamowite. Co jakiś czas z wielkim hukiem odlatują ogromne fragmenty lodu, robiąc niezłą falę. Warto mieć ze sobą okulary przeciwsłoneczne, które ułatwiają obserwację lodowca. Cały spektakl z pokładu łodzi trwa niecałą godzinę. 

Wzdłuż tej ściany będziemy pływać łodzią

Widok lodowca z łodzi








Następnie bus zawozi nas na wzgórze, skąd z platform widokowych można obserwować lodowiec z góry. Wrażenia również wielkie. 

Widok na lodowiec z platform





Nasz pobyt w Parku trwa 2,5 godziny, trzeba bowiem jeszcze wrócić do Puerto Natales. W powrotnej drodze mamy półgodzinny przystanek w El Calafate. Do hostelu docieramy przed 23.00.

Torres del Paine o zachodzie słońca

W drodze powrotnej



13 dzień ( 28 stycznia ) – wyspa pingwinów – Isla Magdalena
O 7.00 siedzimy już w autobusie jadącym do Punta Arenas. Po trzech godzinach jesteśmy na miejscu. Najpierw udajemy się  na zakupy do marketu, następnie meldujemy w znanym nam już Hostelu Aventura Austral. Do wycieczki na wyspę pingwinów mamy trochę czasu, więc idziemy zwiedzać miasto. Pogoda nam dopisuje, jest ciepło i słonecznie. Dzisiaj roboczy dzień ( ostatnio byliśmy tu w niedzielę ), na Plaza  Munoz Gamero w centrum są porozkładane kramy z miejscowymi wyrobami. Pośrodku wielki pomnik Ferdynanda Magellana postawiony w 1920 roku, w rocznicę czwartego stulecia odkrycia Cieśniny Magellana. 


Stragany z miejscowym rzemiosłem i pamiątkami

Pomnik Ferdynanda Magellana na Plaza Munoz Gamera

Jeżeli chodzi o samo Punta Arenas, to warto udać się na punkt widokowy De Los Soñadores, z którego roztacza się panorama na miasto.


Punkt widokowy De Los Sonadores

Panorama na miasto

Polecamy również odwiedzić Cmentarz Komunalny Sara Braun , robi naprawdę duże wrażenie. Potężne grobowce i aleje z formowanych cyprysów. 


Cmentarz Sara Braun

Aleje z cyprysów na cmentarzu

Z centrum do portu jest około 6 kilometrów. Można podjechać podmiejskim numer 15, albo przejść się pieszo. Wybieramy tą drugą opcję, aby po drodze zwiedzić wspomniany cmentarz.


W drodze do przystani, wszędzie można spotkać uformowane cyprysy 

Przystań w Punta Arenas

Koło przystani portowej

Ten z prawej to prom na wyspę pingwinów

Prom na Isla Magdalena odpływa o 15.00. Wyspa znajduje się w centrum Cieśniny Magellana, 35 km na północ od Punta Arenas. W jedną stronę płynie się dwie godziny.  Na miejscu mamy godzinę na spacer po wyspie. Poruszamy się po wyznaczonych ścieżkach, a dookoła nas mnóstwo pingwinów.


Po dotarciu od razu witają nas pingwiny







Jest to największe skupisko pingwina magellańskiego, ponad 60 tysięcy par. Oprócz tego kormorany i mewy. Ścieżka prowadzi nas na wzgórze z latarnią morską, skąd roztacza się panoramiczny widok na całą wyspę.


Latarnia na szczycie wyspy

Widok ze wgórza

Spacer z pingwinami

Para maluchów jeszcze nieopierzonych 

W tle wyspa Magdalena

Po przybyciu do portu "busiarze" naganiają do swoich pojazdów. Tym razem skorzystaliśmy, bo było już późno. Przejazd jest tani, tysiąc CLP.




14 dzień ( 29 stycznia ) – Punta Arenas - Ushuaia
Dzisiejszy dzień spędzamy w podróży, całe 12 godzin w autobusie z Punta Arenas do Ushuaii. Wyjeżdżamy o 8.30 z dworca na Av. Colon 842. 


Dworzec autobusowy w Punta Arenas

Mamy szczęście jeżeli chodzi o przydział miejsc, dostajemy tuż za kierowcą, gdzie jest najwięcej przestrzeni na nogi i są najlepsze widoki. A dzisiaj pogoda ładna, więc mieliśmy co podziwiać. 


Siedzimy tuż za kierowcą

Niekończące się proste odcinki drogi betonowej i ...

...szutrowej

Ze względu na to, iż opuszczamy Chile i można przewozić żywność, każdy z pasażerów otrzymuje paczkę herbatników, batona i soczek w kartonie. Jak dla nas podróż nie jest męcząca, za oknami zawsze coś ciekawego można wypatrzeć.


Mała blokada na drodze


Za oknami autokaru gwanako andyjskie


Dojeżdżamy do Punta Delgada, gdzie czeka nas przeprawa na drugą stronę Cieśniny Magellana. Płyniemy promem o nazwie Patagonia.

Punta Delgada

Punta Delgada

Promem Patagonia pokonujemy Cieśninę Magellana

Przeprawa promowa, w oddali Punta Delgada

Dopływamy na drugi brzeg - Bahia Azul

W połowie drogi dojeżdżamy do granicy z Argentyną. Najpierw odprawa po stronie chilijskiej, w San Sebastain.

Przejście graniczne w San Sebastian po stronie chilijskiej

Zbliżając się do Ushuaii krajobraz ulega zmianie, pojawiają się pierwsze drzewa

Tuż przed Ushuaią

W Ushuaii jesteśmy godzinę przed czasem, ponieważ w tą stronę formalności związane z przekraczaniem granicy trwają o wiele krócej. Szybko odnajdujemy naszą ostatnią bazę noclegową na Ziemi Ognistej, prywatną kwaterę z airbnb. Mieści się ona w zachodniej części miasta. Idąc tam, mamy wrażenie jakby wszyscy się na nas patrzyli. A to dlatego, że są tu sami miejscowi, nie mijamy żadnego turysty.


Po drodze do naszego mieszkania mijamy murale

Mieszkamy na ulicy Kuanip 789, za tym sklepem z serduszkiem

Przyjmuje nas do siebie miła para, posiadająca skromne mieszkanko na zapleczu swojego sklepu. Wspólnie jemy późną kolację, mając możliwość skosztowania miejscowych specjałów. Dowiadujemy się sporo ciekawych rzeczy o tutejszym mieście i okolicy. Na przykład host poleca nam wyjście do kina, w którym wyświetlają Zjawę, film z Leonardo Dicaprio. A to dlatego, iż film ten był kręcony w Ushuaii goszczącej znanego aktora. Warto nocować w takich miejscach. Na pewno w hotelu nie usłyszelibyśmy tak ciekawych opowieści i nie poczulibyśmy klimatu tego miejsca. 




15 dzień ( 30 stycznia ) – Laguna Esmeralda
To już ostatni dzień na Ziemi Ognistej. Zamierzamy spędzić go aktywnie. Chcemy zobaczyć Lagunę Esmeraldę, chętnie odwiedzaną przez miejscowych mieszkańców. Jest ona położona 20 km od Ushuaii. Wejście na szlak jest tuż przy głównej drodze RUTA 3, w kierunku na Punta Arenas. Można się tam dostać busami, które wożą turystów (z tego samego miejsca co autobusy dalekobieżne). Tylko przejazd jak na tak krótkim odcinku nie należy do tanich, 250 ARS w obie strony, lub 200 ARS w jednym kierunku. Decydujemy się na okazję, co nie będzie proste. Droga wylotowa w kierunku Laguny jest zupełnie na końcu miasta, jakieś 6 km od centrum. No nic, próbujemy.


Pierwsza próba łapania okazji

Po 30 minutach zabiera nas jakiś miejscowy pan jadący do pracy. Wysiadamy w połowie drogi do wylotu z miasta. Następnie młody chłopak dowozi nas do końca Ushuaii, skąd już tylko jedna droga prowadzi w interesującym nas kierunku. U bram miasta przechodzimy przez kontrolę policyjną. Pan spisał numery naszych paszportów, po czym życzył przyjemnej wycieczki.


Wjazd do miasta z kontrolą policyjną

Teraz poszło szybko i przed dziesiątą docieramy do początku szlaku. Mieści się on tuż przy parkingu, po lewej stronie, stojąc przodem do parkingu a tyłem do drogi (samo wejście na szlak jest dosyć słabo oznaczone ).


Mała tabliczka informująca o początku szlaku

Gdyby nie ta mała tabliczka trudno byłoby znaleźć wejście na szlak

Do Laguny Esmeralda jest raptem niecałe 5 km, trasa jest bardzo łagodna i dobrze oznakowana. Początkowo idziemy lasem, później wchodzimy na torfowiska. Mamy szczęście, że jest sucho, bo po mocnych opadach deszczu może być grząsko i ślisko.


W drodze do Laguny

Niebo zaczyna się trochę przecierać, wychodzi słońce

Jezioro położone jest na wysokości 411 m npm, otoczone górami i ma turkusową barwę.


Laguna Esmeralda

Laguna Esmeralda

Laguna Esmeralda

Warto udać się do źródła Laguny w górę rzeki. Nie prowadzi tam szlak, jest tylko mocno wydeptana ścieżka ( z prawej strony jeziorka ). Idzie się w zupełnej dziczy, dużo poprzewracanych drzew. Tutejsze bobry porobiły tamy, utworzyło się mnóstwo tarasów wodnych z turkusową wodą.


Tamy zrobione przez bobry

Powstały tarasy wodne na różnych wysokościach

W górę rzeki przedzieramy się przez las

Tuż obok nas przelatują, robiąc przy tym sporo hałasu, ptaki z długimi, ostrymi dziobami. To ibis  maskowy. Po 3 km kończy się droga, widać źródło Laguny i miejsce gdzie schodzi lodowiec. 


Tutaj kończy się droga

Oprócz ibisów były też inne ptaki

Wraca się tą samą drogą. W drodze powrotnej napotykamy sporo miejscowych, którzy wykorzystują ładną pogodę na zrobienie sobie pikniku nad brzegiem Laguny. Złapanie podwózki do miasta było dużo prostsze, ponieważ wszystkie jadące auta właśnie tam podążały. Robimy ostatnie zakupy i przygotowujemy się do długiej drogi powrotnej do domu. Pod wieczór idziemy jeszcze na ostatni spacer wzdłuż wybrzeża.


Część nabrzeżna Ushuaii 

Ushuaia

Natrafiamy na mecz rugby




16 dzień ( 31 stycznia ) – ponownie Buenos Aires
Dzisiejszy dzień zaczynamy porannym spacerem na lotnisko, cztery kilometry od naszego lokum. O tej samej godzinie odlatują dwa samoloty do Buenos, z tymże każdy na inne lotnisko. Nas interesuje linia Lan i port lotniczy Jorge Newbery AEP. Tym razem udaje się nam odprawić na cały odcinek, dostajemy bilety do samego Mediolanu.  Check-in wykonujemy przy stanowisku biletowo-bagażowym. Punktualnie o 9.10 odlatujemy do Buenos Aires. Lot przebiegał spokojnie. Dostajemy ten sam zestaw słodyczy co uprzednio na tej trasie.


W Buenos Aires lądujemy punktualnie

W stolicy czujemy się już pewniej, w końcu jesteśmy tu drugi raz. Oddajemy nasze bagaże i udajemy się do miasta. Stosujemy tę samą metodę wydostania się z lotniska, tzn. prosimy kogoś, żeby odbił za nas swoją kartę w miejskiej komunikacji.  Nie ma z tym żadnego problemu, pierwsza poproszona osoba bez wahania udziela nam pomocy. W centrum jesteśmy już po trzynastej.


Okolice dworca Retiro

Centrum Buenos Aires

Buenos Aires

Tym razem udajemy się do dzielnicy Recoleta. Jest to najbardziej ekskluzywna dzielnica Buenos. Leży w pobliżu zatoki La Platy, w bliskim sąsiedztwie portu i stacji kolejowej. Mieszczą się tu liczne instytucje państwowe, siedziby największych firm i drogie sklepy. Nas jednak przyciąga coś innego. Mianowicie zabytkowy cmentarz - Cementerio de la Racoleta. Wysiadamy przy głównym dworcu kolejowym Retiro, skąd pieszo mamy 1,5 kilometra. Na cmentarz wchodzimy przez neoklasycystyczną bramę z wysokimi greckimi kolumnami.


Brama wejściowa na cmentarz

Mieszczą się tu grobowce najbardziej wpływowych i znanych mieszkańców Argentyny (pochowanych jest siedmiu prezydentów państwa). Najsłynniejszą jest chyba Eva Peron, przy grobowcu której gromadzą się największe tłumy turystów. Cały cmentarz robi niesamowite wrażenie, naprawdę miejsce warte zobaczenia. 


Cmentarz Recoleta

Potężne grobowce

Grób rodziny Duarte, gdzie spoczywa Eva Peron



Następnie udajemy się do części wypoczynkowej Recolety z licznymi parkami. W jednym z nich jest wielki kwiat wykonany ze stali nierdzewnej - Floralis Genérica, na Plaza Naciones Unidas. Jego płatki otwierają się i zamykają automatycznie w zależności od pory dnia.


Floralis Generica

Idąc tam minęliśmy po drodze Państwowe Muzeum Sztuk Pięknych i wielki gmach Uniwersytetu Buenos Aires.


Gmach Uniwersytetu

Dzisiaj jest niedziela, napotykamy wielu miejscowych odpoczywających w cieniu drzew. Bardzo przyjemne miejsce do wypoczynku to Plaza Mayor Alverar. Na jego skraju widać fajny budynek na tle wysokich palm. To Buenos Aires Design Mall, czyli wielki dom handlowy z propozycjami wyposażenia wnętrz.


Plaza Mayor Alverar

Na koniec udajemy się na Plaza San Martin de Tours. Jest on dzisiaj otoczony licznymi straganami z lokalnym jedzeniem i pamiątkami. Po dokładnym obejrzeniu propozycji tutejszych handlarzy wtapiamy się w miejscową społeczność siadając w cieniu drzew. Jest bardzo ciepło.


Porozstawiane stragany wkoło Plaza San Martin de Tours

Odpoczynek w cieniu drzew na Plaza San Martin de Tours

Po dziewiętnastej docieramy na lotnisko. Lot do Sao Paulo jest o 22.10.




17 dzień (1 luty ) – Sao Paulo
Z dwudziesto minutowym opóźnieniem ( 1.50 ) lądujemy na lotnisku Guarulhos w São Paulo. Mamy zarezerwowany nocleg na Terminalu T2 - Fast Sleep Repouso E Banho. Przejście z T3 na T2 zajmuje jakieś 10 minut. Przed nami całonocny lot, więc 6 godzin snu pozwoli nam zregenerować siły. Sam hotel oferuje małe, klimatyzowane pokoje z piętrowymi łóżkami. Najważniejsze, że jest się gdzie wykąpać. Mimo, lokalizacji w samym centrum lotniska, jest cicho i całkiem przyjemnie. Przed nami cały dzień do następnego odcinka podróży. Wolny czas wykorzystujemy na krótką wycieczkę do centrum miasta. Opuszczenie portu lotniczego zajmuje nam trochę czasu. Najpierw wracamy na Terminal T3, aby pobrać wizę i pieczątkę do paszportu. Oddajemy bagaż do przechowalni znajdującej się w baraku na wprost wyjścia z T3. Są tam szafki, w jedną umieszczamy nasze plecaki ( koszt 30 BRL ). Wracamy z powrotem na T2 , spod którego odjeżdża autobus nr 257 do stacji metra Tatuape ( 5,55 BRL w jedną stronę ). Jedzie się około 30-40 minut w zależności od korków. W Tatuape przesiadamy się w metro, którym dojeżdżamy do centrum. My dojechaliśmy do stacji Paulista, od której biegnie główna ulica miasta Avenida Paulista ( aby tam dojechać metrem na stacji Republica trzeba zmienić linię z czerwonej na żółtą, robi się to na jednym bilecie - 3,80 BRL ).


Muzeum sztuki na Av Paulista

Centrum Sao Paulo

Sao Paulo

Trzeci cmentarz, który odwiedzamy podczas tej podróży

Samo miasto nie robi jakiegoś wrażenia, może poza wyjątkiem obserwacji go z kawiarni na 42 piętrze. Wstęp kosztuje 30 BRL, ale warto wypić kawę mając całe miasto u swoich stóp. Kawiarnia nazywa się Terraço Italia i mieści się na Avenida Ipiranga 344 na 42 piętrze.


Panorama miasta z kawiarni na 42 piętrze




Poza tym w mieście przewija się mnóstwo ludzi, ciężko się chodzi w takim tłumie, nie mówiąc już o drodze powrotnej metrem, w którym byliśmy upchani jak ryby w puszce. A do tego wszystkiego ten upał, niektóre termometry w mieście pokazywały 36 stopni w cieniu. Ale miasto zobaczyliśmy i teraz mamy o nim jakieś wyobrażenie.


Było bardzo ciepło - 36 stopni

Sao Paulo

Sao Paulo

Generalnie zauważamy, że w Sao Paulo jest trzykrotnie taniej niż na południu Argentyny. Ceny zbliżone do Polski, a nawet może trochę taniej. Przy czym np. w Rio de Janeiro jest już drożej. Z odpowiednim zapasem czasowym wracamy na lotnisko Guarulhos ( 25 km od centrum ). Mając bilety już do samego Mediolanu przechodzimy tylko przez kontrolę paszportową i oczekujemy najdłuższego odcinka całej podróży. Lot mamy o 22.20.




18 dzień ( 2 luty ) – szczęśliwi w domu
Mimo lekkiego opóźnienia, lądujemy punktualnie w Mediolanie Melpansa. Zmieniamy lotniska i z Bergamo o 21.10 wylatujemy do Modlina. Polska przywitała nas deszczową i wietrzną pogodą.


Odcinek GRU-MXP pokonujemy Dreamlinerem 787




Podsumowanie - ogólne koszty dla dwóch osób


Loty: 
POZ-BGY  0 zł
MXP-USH , USH-MXP  1 277 zł  
BGY-WMI  65 zł
Razem przeloty - 1 342 zł x 2 osoby  2 684 zł  
Przejazdy autokarowe:
Bergamo - Milano Centrale  RT 8 euro (34 zł)
Milano Centrale - Melpansa RT 14 euro (60 zł)
Ushuaia - Punta Arenas  OW 55 USD (212 zł)
Punnta Arenas - Puerto Natales  RT 11 tys CLP (60 zł)
Puerto Natales - Torres del Paine RT 15 tys CLP (81 zł)
Punta Arenas - Ushuaia OW 35 tys CLP (190 zł)
Razem przejazdy autokarowe - 637 zł x 2 osoby  1 274
Noclegi (pokoje dwuosobowe):
Mediolan - hotel**** przez Orbitz 190 zł x 2 noce - 380 zł
Ushuaia - pokój prywatny airbnb 196 zł x 3 noce - 588 zł
Punta Arenas - hostel przez Booking 45 USD 1 noc - 172 zł
Puerto Natales - Hostel przez Booking 35 USD 1 noc - 134 zł
Torres del Paine - schronisko 132 USD 1 noc - 496 zł
Puerto Natales - hostel przez Booking 70 USD x 2 noce - 268 zł
Punta Arenas - hostel przez Booking 45 USD 1 noc - 172 zł
Ushuaia - pokój prywatny airbnb 158 zł x 2 noce - 316 zł
Sao Paulo - hotel przez Booking 242 zł 1 noc
2 noce w samnolocie - 0 zł
1 noc na lotnisku - 0 zł
Razem noclegi - 2 768 zł / na 17 noclegów - średnio 163 zł za noc 
Oprócz schroniska wszędzie w cenie noclegu było śniadanie.
Opłaty za wycieczki i wejścia do parków:
Wycieczka po Kanale Beagla - 750 ARS (205 zł)
Park Narodowy Tierra del Fuego - 170 ARS (46 zł)
Park Narodowy Torres del Paine - 18 tys CLP (98 zł)
Wycieczka z Puerto Natales na lodowiec Perito Moreno - 55 tys CLP (298 zł)
Park Narodowy Los Glaciares - 260 ARS (71 zł)
Rejs wzdłuż lodowca Perito Moreno - 250 ARS (68 zł)
Wycieczka na wyspę pingwinów Isla Magdalena - 35 tys CLP (190 zł)
Razem wycieczki i parki - 976 zł x 2 osoby 1 952
Ubezpieczenie - 162 zł  2 osoby
Wyżywienie, pamiątki, metro Mediolan - 1 620 zł
Parking przy lotnisku - 55 zł
Paliwo na dojazd do lotniska - 173 zł

Całość razem 10 688 zł czyli 5 344 zł na osobę.

3 komentarze:

  1. Czyta się z zainteresowaniem , zdjęcia znakomite

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, bardzo przydatny opis! Gratuluję wyjazdu. Czy w Punta Arenas pingwiny zaplanowaliście w tygodniu ze względu na kurs promu? Nie możemy nigdzie doczytać się czy prom Melinka kursuje o 15:00 w niedziele. Będziemy tam 28.10.2018 i chcemy od razu popłynąć na Isla Magdalena. Czy pamiętacie takie szczegóły swojej wyprawy?

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, Dzięki za miłe słowa. Szczerze mówiąc nie pamiętam. My kupowaliśmy u nich: http://www.comapa.com/navegacion-a-isla-magdalena#cont-crpo. Widać ,że zaczynają sezon dopiero od 10 listopada i może dlatego nie widzicie jeszcze biletów w systemie. Jedyne co mogę stwierdzić , to że ceny nieźle poszybowały do góry. Powodzenia

    OdpowiedzUsuń